Z W R O T K A P I E R W S Z A

You tell all the boys "no"

Makes you feel good, yeah
Kornelia - Kora - Maciejczyk od zawsze wiedziała, że zostanie fotografką. Według niej nie było takiego momentu w życiu, którego nie byłoby warto uwiecznić. Wszystkie, nawet te najmniej przyjemne chwile zdecydowanie zasługiwały na to, by poświęcić im trochę uwagi, zapisać cyfrowo i trzymać w Pudełeczku Pamięci. Szczególnie, jeśli w przyszłości zamierzało się cierpieć na sklerozę.
Kora może i nie planowała chorować na starość, ale kto może przewidzieć, co właściwie przyniesie nam życie… Co tam plany i marzenia, skoro właściwie możemy nawet nie doczekać się ich spełnienia?  Dlatego właśnie dziewczyna czerpała z życia pełną garścią. Chciała być wszędzie, gdzie warto było pojechać. Chciała zobaczyć wszystko, na co warto było zerknąć. Chciała zasmakować tego, co rzeczywiście posiadało smak.
W Pudełku Pamięci była już spora lista zwiedzonych miejsc – w Polsce i za jej granicami. Tysiące zdjęć posegregowanych starannie w kopertach i ułożonych według daty. Tyle wspaniałych zdarzeń, miliony wspomnień!
Kora nigdy nie była na studiach. Nigdy nie miała tej pilnej potrzeby stania się magistrem czy doktorem. Nigdy nie wierzyła, że do osiągnięcia czegoś w życiu niezbędny będzie poważny tytuł i nużące wykształcenie. Dla jednych studia były kolejnym etapem w życiu, rytualnym przejściem w dalsze, poważne etapy dorosłości. Dla niej  było to więzienie. Niepotrzebnie stracone lata, które mogła wykorzystać w zupełnie inny sposób. Podróżując, na przykład. Praktykując fotografię. Bo fotografem była z serca, nie z książki.
Nigdy nie żałowała, że zakończyła edukację po maturze. To było właściwie jej marzeniem. Była przekonana, że o wiele więcej nauczyła się z owych podróży, niż mogłyby kiedykolwiek nauczyć ją studia. Języki znała bardzo dobrze trzy. Angielski, bo nim porozumiała się wszędzie, francuski, bo to był piękny język i rosyjski, bo nim posługiwała się na wschodzie.
Można powiedzieć, że stała się kulturoznawcą. Widziała już tyle różnych zwyczajów, świąt, nabożeństw, codziennych czynności, wieczornych rytuałów i prostego, zwyczajnego życia, że śmiało mogłaby napisać o tym książkę naukową.
 A miłość? Zwiedziła tyle krajów, spotkała tyle osób, że na pewno ktoś spośród nich…
Otóż nie. Co prawda miała wakacyjne, przelotne i burzliwe romanse, jak każda prawdziwa podróżniczka, ale miłością, taką prawdziwą i bezgraniczną, darzyła tylko kota Gwidona.
I swoją babcię.

I know you're out of my league

But that won't scare me away, oh, no
Pani Aniela genetycznie nie miała wiele wspólnego z Kornelią, ale to nie przeszkadzało dziewczynie nazywać ją „babcią”. W rzeczywistości była to jednak tylko sąsiadka, która zajmowała się kotem pod nieobecność panny Maciejczyk. Czyli przez jakieś 300 dni w roku. Gwidon należał bardziej do niej, niż do Kornelii.
Pani Aniela miała może z metr pięćdziesiąt parę, siwe, długie do bioder włosy i szeroki uśmiech, najszczerszy na świecie. Osobowością była nieco kłótliwą i upartą, ale miała złote serce i świetne poczucie humoru. Jako rocznik 34 śmiało można ją było uznać za kobietę starej daty, co według Kory oznaczało tyle, co prawdziwa dama. Babcia miała bowiem niesamowite maniery, wyczucie stylu, zmysł estetyczny i całą gamę zdolności, których w dzisiejszych czasach zdecydowanie się nie docenia. Jak na przykład umiejętność oczarowania lub możliwość rozmawiania z każdym o wszystkim, czego wyuczyła się jeszcze za młodu.
Dla Kornelii była wzorem. Dziewczyna wiele razy zastanawiała się czy kiedyś będzie chociaż w połowie taka szczera, kochająca i dobra. Chciałabym - oj, chciałaby.
Do osób, które uważała za swoją wewnętrzną podporę życiową, Kora zaliczała także bliskiego przyjaciela rodziny, Krzysia. I całą jego wesołą gromadkę. Zabawne było to, że chociaż widywali się tylko kilka razy w roku, byli zżyci jak prawdziwa rodzina. Korze bardzo to odpowiadało. Często przywoziła małej Dominice jakieś orientalne świecidełka, a Sebastian… hmm… zawsze dało się zorganizować dla niego jakąś tamtejszą zabawkę albo nauczyć go technik tropienia i innych takich. Podróże Kory naprawdę były kształcące.
Więc skoro było jej tak dobrze, dlaczego wróciła?

You've carried on so long

You couldn't stop if you tried it
- Niepotrzebnie się fatygowałaś z tego końca świata – stwierdziła pani Aniela. Gdyby to od niej zależało, Kornelka siedziałaby sobie gdzieś tam na tej plaży bez zmartwień i pykałaby zdjęcia. Ale że ta potwora nadpobudliwa była taka uparta, na to już nic nie pomoże.
- Babciu – zaśmiała się Kora, wspinając się na krzesło i wieszając na ścianie oryginalną, małą akwarelę, przedstawiającą weneckie uliczki, którą wytargowała na straganie we Włoszech od sympatycznego staruszka – Potrzebujesz mnie, to jasne, że przyjechałam.
Pani Aniela pokręciła głową i podrapała za uchem rudego kota Gwidona, który usadowił się na jej kolanach pomiędzy kłębkiem wełny, a dzierganym niebieskim sweterkiem. Był już pruty trzy razy, niestety.
- Dziecko, przecież ja sobie świetnie radzę.
Dziewczyna uśmiechnęła się i rzuciła babci spojrzenie przez ramię.
- Ja w to nie wątpię – zapewniła – Tylko chciałam być blisko ciebie. Czy to źle?
- Nagle zatęskniłaś, maleńka? – staruszka strzepnęła kota z kolan i wzięła w dłonie druty - Znudziły ci się dzikie kraje i powróciłaś do ojczyzny?
Kornelia zaśmiała się, zwinnie zeskakując z kanapy.
- Na szczęście, nie. Wciąż mi mało – usiadła wygodnie i rozmarzyła się na chwilę – Teraz chciałabym pojechać do… hmm…. Sama nie wiem. Może Ameryka Południowa? We Włoszech zarobiłam wystarczająco dużo na jeden bilet lotniczy. I zostałoby mi jeszcze trochę.
- A na powrotny?
- Mogłabym zarobić tam. Chyba nietrudno byłoby znaleźć jakąś knajpkę w pilnej potrzebie, która szuka kelnerki albo kucharki, albo kogokolwiek. Nie boję się żadnej pracy.
- Ja wiem, moje dziecko, ale czy ty nie masz czasem potrzeby takiej, by przyhamować i odpocząć?
Kornelia posłała jej najpiękniejszy uśmiech, na jaki było ją stać.
- Nie muszę odpoczywać. Ja się nie męczę, ja…
- Tak, wiem – babcia tylko machnęła niedbale dłonią – Ty się nie męczysz, ty odpoczywasz w biegu.
- Właśnie – zgodziła się dziewczyna, strzepnęła pyłek ze spodni i wstała – Zbieram się już.
- Gdzież cię znowu niesie, maleńka? – zdziwiła się pani Aniela i spojrzała uważnie na przyszywaną wnuczkę. Była naprawdę złotym, kochanym dzieckiem, ale czy nie mogła chociaż na chwilę usiedzieć w miejscu?
- Idę pobiegać.
- Przecież dopiero co…
Kora odruchowo kucnęła i podrapała za uchem Gwidona. Wzruszyła ramionami.
- Mam ochotę pobiegać – stwierdziła, podniosła się i związała włosy w kucyk – Musze przecież trzymać dobrą formę.
- Dziecko – babcia pokręciła głową z politowaniem – Gdyby Bóg pozwalał kobiecie chudnąc o milimetr z każdym przebiegniętym kilometrem, byłabyś już dawno niewidzialna.
Kornelia zaśmiała się tylko i już była przy drzwiach.
- Wróć tylko wcześnie! – zawołała za nią pani Aniela – Zaprosiłam Krzysia na…
Jasnowłosa głowa Kornelii wyjrzała szybko zza drzwi.
- Już zdążyłaś, babciu, zawracać mu głowę moją osobą? – skrzywiła się.
- Dziecko – staruszka popatrzyła na nią z politowaniem – Twój powrót do domu nie jest zawracaniem głowy.

You've build your wall so high

That no one could climb it
But I'm gonna try
Kłopot z życiem, według Kornelii, polegał tylko na tym, że jak już mu się ubzdurało, że jest za dobrze, szybko atakowało czymś nieprzyjemnym. Bo Kora miała się aż nazbyt dobrze w tych wszystkich ciepłych i zimnych, znanych i nieznanych, dzikich i cywilizowanych krajach. Naprawdę bardzo dobrze.
Aż tu nagle – to Krzysiek do niej zadzwonił – pojawił się problem z panią anielą. Że zawał, że chore serce, że wzrok się jej pogarsza, że pamięć już nie ta, że coraz ciężej jej chodzić.
I Korę po prostu coś dźgnęło w serce.
Bo jak ONA, młoda dziewczyna, może sobie szaleć po wspaniałych państwach, gdy jej kochana, jedyna, najwspanialsza pod Słońcem babcia, umiera? Nie, chybaby nie zniosła, gdyby musiała się z nią pożegnać gdzieś z daleka. Nie przetrwałaby, gdyby nie znalazła się blisko swojej kochanej staruszki. Dlatego wróciła. Spakowała się i przyleciała następnym samolotem.
Pani Aniela mieszkała w Rzeszowie i oczywiście nie byłoby tutaj problemów ze znalezieniem dla niej opieki, ale czy ktoś obcy wytrwałby jej humory? Przecież nikt nie potrafiłby się z nią tak zażarcie kłócić. Przecież nikt nie wiedziałby, jaką herbatę dla niej robić. Przecież nikt nie dokańczałby za nią po tysiąckroć opowiadanych historii. Nikt nie wymieniałby z nią starych, rodzinnych żarcików. Nigdy nie zapewniłby jej tyle miłości. Nikt obcy – tylko Kornelia.
Dlatego postanowiła wrócić.
Między innymi dlatego.
Dziewczyna chyba czuła się już powoli znużona tym szybkim, intensywnym życiem. Co prawda, kochała jego nieprzewidywalność i wszystkie szaleństwa. Kochała jego dzikość i zachłanność. Otwartość. Kreatywność i urok. Ale czasem brakowało jej zwykłego spokoju i stateczności. A tutaj to wszystko miała. Tutaj, w domu. W Rzeszowie. Z panią Anielą. Z babcią. I ze wszystkimi najpiękniejszymi wspomnieniami.

Would you let me see beneath your beautiful?
Krzysztof często powtarzał, że gdyby on sam nie był aż taki zakręcony, pewnie jego głównym napędem w życiu byłaby właśnie blondwłosa przyjaciółka. Jego żona śmiała się z tego głośno, ale w głębi duszy przyznawała mu rację.
Krzyś i Kora byli jak dwie małe petardy. Ścigali się we wszystkim, wszędzie znajdowali możliwość do zdrowej rywalizacji, wszystko robili na szybko, na już, na teraz, ciągle się śmiali, widzieli tylko to, co dobre albo to, co widzieć chcieli, nie uznawali kłamstwa łatwo wybaczali, nie chowali w sobie urazy i często, bardzo często oglądali kreskówki o superbohaterach.
To znaczy – często, gdy akurat Kornelia była w kraju, a Krzysztof nie wyjeżdżał na mecze. Gdyby oboje mieli jakieś wygodne, ciepłe posadki, które nie wymagałyby od nich ciągłego zaangażowania, pewnie ich własne zmagazynowane pokłady energii, doprowadziły by do wybuchu na miarę katastrofy atomowej. Zniszczyli by wszystko w promieniu 300 mil.
- Nareszcie! – ucieszył się Krzysztof, gdy tylko dostał się do mieszkania pani Anieli i zobaczył swoją przyjaciółkę. Złapał ją pośpiesznie w ramiona i praktycznie udusił w mocnym, szczerym uścisku.
- Krzyś – wyszeptała błagalnie Kora, łapiąc jakieś sporadyczne pokłady powietrza, które przedostawały się do jej płuc – Krzyś – powtórzyła nieco słabiej.
Ustąpił dopiero wtedy, gdy żona uszczypnęła go mocno w ramię.
- Też chcę się z nią przywitać! – zbeształa go i posłała promienny uśmiech do Kornelii – Miło nam cię widzieć – uścisnęła ją, delikatnie, kobieco. A nie jak mały niedźwiadek spragniony jedzenia, który z desperacją próbuje udusić swoją ofiarę, licząc na zakąskę, czego oczywiście Kora nie zapomniała przyjacielowi wytknąć.
Igła spojrzał tylko na nią z politowaniem, wzruszył ramionami i stwierdził, że się stęsknił.
- Miło, że w końcu przypomniałaś sobie, gdzie mieszkasz – podsumował.
- Tak, też się z tego cieszę.
- Już nie mogę się doczekać naszych…
- O nie, nie, nie! – pokręciła głową Iwona, odciągając od Maciejczykowej nogi małego Sebastiana – Zanim ty porwiesz ją na jakąś szaleńczą… - tu zrobiła dłońmi nieokreślony ruch w powietrzu - …cokolwiek z nią robisz, stanowczo mówię: nie!
- Najpierw prezenty! – ucieszył się Sebastian, na co jego ojciec wzruszył ramionami, a matka trzepnęła go za to w ucho. Syna, nie jego ojca. Natomiast Kora roześmiała się głośno, wzięła Dominikę za rączkę i zaprowadziła ich wszystkich do salonu pani Anieli.

Would you let me see beneath your perfect?
Kornelia spędziła dobrych kilka godzin na opowiadaniu o tym, jak wygląda Wenecja poza sezonem, gdzie najlepiej robić zakupy we Włoszech, czy wszędzie są takie wysokie ceny oraz jak długo trwałaby piesza wycieczka po trzech kieliszkach wina dookoła Rzymu. Potem odprowadziła Ignaczakową rodzinę do samochodu, pozostawiając babcię przy kocie.
Igła odwrócił się do niej, opierając się o maskę, gdy już upewnił się, że najmłodsza cześć jego rodu spakowała swoje małe ciałka na tylne siedzenia.
Ruchem głowy wskazał na okno, gdzie jeszcze przed chwilą machała do nich pani Aniela.
- Co tam? – zapytał.
Kora objęła się ramionami i odruchowo je potarła.
- Jestem tu dopiero od wczoraj, ale… - zawahała się na chwilę – Jest inaczej – stwierdziła – Gorzej.
Krzysiek kiwnął powoli głową.
- Wiesz… - podrapał się po skroni – Gdybyś tylko potrzebowała pomocy to my…
- Wiem – dziewczyna uśmiechnęła się do niego, wyciągnęła dłoń i złapała go za ramię – Dzięki, Krzysiu – ścisnęła je lekko.
- Nie ma sprawy – mrugnął do niej.
- Taaaaaatooooo – wyjęczała Dominika.
- Już, już. Acha, załatwiłem ci bilet.
Dziewczyna uniosła brew.
- Po co?
Parsknął śmiechem.
- Stwierdziłem, że się ucieszysz.
- Przepraszam. Bardzo się cieszę – sprostowała – Nie wiem tylko czy… - wymownie zerknęła w stronę okna – Dopiero co przyjechałam.
- Taaaaaatooooo – odezwał się Sebastian.
Igła przewrócił oczami.
- Zajmiemy się nią – zapewnił Kornelię – Jeden dzień z wesołą gromadką chyba jej nie zaszkodzi.
- No, nie wiem…
- Przestań. To taki prezent powitalny.
- Dobrze, już dobrze. Z kim gramy?
- Z Brazylią.
- Tato! – wrzasnęły chórem dzieciaki.

Take it off now, girl, take it off now, girl

I wanna see inside
Tydzień później, zostawiając pod czujnym okiem Iwony całą tą katastrofo – przyciągającą bandę z babcią i Gwidonem, Kora siedziała sobie (nie) spokojnie na trybunach z aparatem.
Dlaczego Igła nie grał? Bo nie. Bo trener stwierdził, że nie, że czas młodym dać szansę. Ignaczak nie oponował - Zatorski świetnie sobie radził, więc wszystko było okej.
Co prawda Polska przegrywała 2 : 1, ale w czwartym secie udało jej się utrzymać całkiem dobrą grę, chociaż brakowało nam ataku. Bartman robił co mógł, ale Brazylijczycy stosowali praktycznie bezbłędną ofensywę. Więcej punktów Orzełki zarabiały na ich błędach niż na własnych akcjach.
Mimo wszystko, Kornelia oddana była im całym sercem i całym obiektywem. Zdołała zrobić kilka (-dziesiąt) całkiem porządnych ujęć, które można by było zakwalifikować do profesjonalnych i które – co zdarzało się rzadko – nawet jej się podobały. Fakt, faktem – większość jej zdjęć była dobra, w porywach bardzo dobra, okazyjnie nawet genialna jeśli chodzi o ich tematykę czy profesjonalne spojrzenie i odpowiednie ujęcie, ale według Kory, zawsze było jeszcze miejsce na samodoskonalenie swojej pracy, więc nigdy nie oglądała zdjęcia i nie wzdychała „och, iście cudownie mi to wszystko wyszło… no, no, no – cóż za kolorystyka, cóż za profesjonalnie wykonane….”. Nie. Wolała się krytykować.
Jak już było wspomniane wyżej, Kornelia była oddana Biało – Czerwonym całym sercem i całym obiektywem, ale tylko do czasu. Właściwie do momentu, gdy zremisowaliśmy i o wszystkim miał zadecydować tie – break. O czym myśli siatkarz w czasie ważnego meczu z reprezentacją Brazylii podczas tie – breaku?
Korneli już to nie interesowało, ponieważ przez obiektyw dostrzegła coś o wiele bardziej zajmującego. I zdecydowanie bardzo Brazylijskiego.
Wysoki – chociaż tutaj to chyba standard. Koło dwóch metrów. Umięśniony – oczywiście, w końcu to sportowiec. Opalony, zgrabny, bardzo męski i w dodatku bardzo w jej typie. Z kilkudniowym zarostem, idealnie ułożonymi włosami – chociaż trochę przedwcześnie siwiejącymi, ale kto by się przejmował – i ślicznym, zabójczym uśmiechem, który przyprawiał ją o dziwne drżenie mięśni. Taki niegrzeczny dżentelmen, do którego poczuła czysto fizyczny pociąg.
I pewnie patrzyłaby na niego bezkarnie jeszcze dobre kilka minut, gdyby nie fakt, że on też ją zauważył.


Would you let me see beneath your beautiful tonight? 






Ha, wreszcie się doczekaliście słodziaki. <3
P.S. bez edycji, więc nie narzekajcie, plis . ; c



4 komentarze:

  1. ekhem.. narzekam! stanowczo za krótko! nie ma nigdzie informacji że mój ulubiony kot GWIDON ma dzisiaj imieniny! (ja nie wiem jak mogłaś o tym zapomnieć). Kornelia jako wolny duch, nic jej nie zatrzyma, nic nie można jej nakazać. Bardzo pozytywnie zapatruję się na tą postać. A podróże i fotografia przypisują mnie tutaj jako stałego bywalca. ;) Także oczekuj mnie! :P No i jest też Krzyś kochana duszyczka jakich mało, oczywiście reszty familii nie mogło zabraknąć. ;)
    zwrotka pierwsza- udana, kategorycznie dla mnie za krótka, i stanowczo w zbyt ekscytującym momencie się kończy.. no heloł tam są BRAZYLIJCZYCY!!
    z wyrazami nienagannych manier (kłaniam się) do zobaczenia (mam nadzieję) w krótce, pozdrawiam e. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozpieszczasz nas dzisiaj <3 A już myślałam, że zapomniałaś o Dantem, bo zapowiedziałaś go dawno i taka cisza nastała. Ale jest! I to z Krzysiem, uwielbiam Krzysia <3 I Ciebie uwielbiam, a jeszcze Ci tego dzisiaj nie mówiłam, cóż za niedopatrzenie.

    Pierwsza zwrotka zdecydowanie obiecująca, zapowiada nadejście kolejnego wielkiego dzieła :D Czyta się, jak zawsze, niezwykle lekko i przyjemnie, a bohaterowie już zdążyli podbić moje serce. Kora jako damski odpowiednik Igiełki, a do tego z aparatem w ręce <3 (tutaj też się nieźle dobrali - z tą kamerą i aparatem), zwiastuje nieźle zakręconą i zwariowaną historię. I sama obecność Krzysia - aż się polałam kawą z zachwytu :D Pani Babcia Aniela jest taką idealną babcią, że aż bym się do niej przytuliła. Na pewno pachnie szarlotką. <3

    Koniec kreatywności.
    W oczekiwaniu na wielkie "spotkanie na szczycie", w którym na pewno Krzysztof będzie miał swój udział (w końcu jak się już człowiek przyjaźni z siatkarzem, i to takim siatkarzem!, to niech ma z tego jakiś pożytek. Na przykład w postaci osobistego zapoznawania się z innymi "takimi!" siatkarzami), udaję się na zasłużony odpoczynek, mocno Cię ściskając mentalnie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś ta Twoja kreacja Ignaczaka tak bardzo mi pasuje do realnego Igły! Tak właśnie sobie go wyobrażam - jako faceta, który dużo mówi i wszędzie go pełnp!

    OdpowiedzUsuń
  4. Miło, że wróciła opiekować się swoją przyszywaną, bo przyszywaną, ale babcią. Rzuciła dla niej wszystko, a takie poświęcenie jest godne pochwały :)

    OdpowiedzUsuń